W bramie wejściowej na Bieloruskij Vokzal schroniliśmy się przed deszczem. Panuje tu niezły ruch. Wymieniamy pieniądze i jedziemy do VDMH, wielkiej stacji metra, w pobliżu której ma znajdować się nasz hotel. Opatuleni w kurtki goroteksowe pakujemy się z całym bagażem w metro. Z głębokich tunelów wieje duszne, ciepłe powietrze. W korytarzach, na schodach ruchomych, na platformach metra poruszają się tłumy ludzi. Co minutę, z dokładnością szwajcarskiego zegarka, wynurzają się pociągi, z trzaskiem otwierają drzwi i wypluwają nową masę ludzi, połykają następną. Raz z lewej, raz z prawej. - Ostarożno, dwierje zakrywajutsa. Sliedujuszczaja stancja... Czekanie na pociąg się tu właściwie nie odbywa. Interwały są za krótkie. Cały dworzec znajduje się w ciągłym ruchu.
Na stacji VDMH jest już na prawdę tłoczno. Przepychamy się do wyjścia; spoceni, chłonni świeżego powietrza. Wreszcie wydostajemy się na zewnątrz, mijamy labirynt budek handlowych i przystanków trolejbusowych i dążymy gdzieś w stronę hotelu. Jest.
W hotelu nie ma miejsc. Poza tym brakuje nam kart imigracyjnych. Parę tygodni temu Rosja wprowadziła te dziwaczne dokumenty, które otrzymuje się ponoć na granicy. Nam takich dokumentów nie wręczono. Bez karty nie ma hotelu. Co robić? Gdzie dostać te przeklęte karty? Gdzie znaleźć hotel, który nas przyjmie? W hotelu dowiadujemy się przynamniej, że karty otrzymamy w urzędzie UVIR-u. Na planie miasta wyszukujemy adres urzędu i w trójkę – Robert, Marek i ja - udajemy się „na polowanie”...
|