Wpływ włoskiej kultury i architektury jest tu wprost oszołamiający, ale klimat tego kraju daje się we znaki. Upał. W Aoscie nie zatrzymujemy się ani na chwilę. Parę kilometrów za miastem odbijamy na lewo i pniemy się wąską doliną Val Savarenche ponad 1000 m w górę. Droga kończy się na wielkim parkingu i wjeździe na Camping, w małej osadzie o nazwie Pont. Dalej góry zastawiają drogę i aby się samochodem dostać na drugą stronę łańcucha górskiego trzeba by jechać aż po Mediolan. Nasza jazda dobiega końca.
Pierwszy raz byłem w Pont trzy lata temu. Obawiałem się tego miejsca, gdyż była właśnie pełnia sezonu, a w przewodniku wyczytałem, ze jest tam brudno i hałaśliwie. Jednak parę dni załamania pogody spowodowało wtedy, że spotkałem się tam z czystym, pustym i spokojnym campingiem, miłą obsługą i bardzo dobrymi warunkami do odpoczynku, co jest ważne tak samo po dwóch dniach na autostradzie jak i po paru dniach pobytu w górach. Polubiłem to miejsce. Ale dojeżdżając tym razem do Pont przeraziłem się. Parking był przepełniony, na okolicznych skałkach wisiały dziesiątki wspinaczy-skałkowców, a przed knajpką siedziały tłumy ludzi. Co się stało? Nic. Była sobota, i do tego początek lata. Jakaś grupa ludzi urządzała święto uzdrawiania matki ziemi, czy coś w tym stylu. Przez całą noc jakiś szaman wykonywał indiańskie tańce i śpiewy. Było to jednak do zniesienia, gdyż im głośniejsze stawały się okrzyki szamana, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jutro go już tu nie będzie. I rzeczywiście: nazajutrz szaman ucichł, a i inni „uzdrawiacze” opuścili łono natury. Zapanowała cisza i znowu można było spokojnie rozkoszować się widokami otaczających nas szczytów. Na północy dominują piękne skalne turnie La Grivola i Gran Nomenon,...
|